Siostra Maria MARYNA od Dzieciątka Jezus – GENOWEFA TOBIJASZ

ś.p. s. Maria MARYNA od Dzieciątka Jezus – GENOWEFA TOBIJASZ

Siostra MARIA MARYNA od Dzieciątka Jezus – GENOWEFA TOBIJASZ, córka Stanisława i Zofii z domu Deręgowskiej, urodziła się w Boguchwale (woj. Rzeszowskie), 26 czerwca 1917 roku. Taką datę podają oficjalne dokumenty. Ona sama, w napisanym własnoręcznie życiorysie, a także w kwestionariuszach zakonnych, poprawiała ją zawsze na 8 czerwca. W rodzinnej miejscowości ukończyła 4-klasową szkołę podstawową i tam też przebywała do 17 roku życia, pomagając w pracach domowych i na roli. Kochająca Boga i rodzinę, życzliwa względem wszystkich ludzi – budziła wzajemny szacunek. Od najwcześniejszych lat jej życie naznaczone było pracą i modlitwą, które splecione były z sobą w nierozerwalny węzeł. W pamięci sióstr przechowało się opowiadanie s. Maryny o tym, jak w wieku około 10 lat, zawstydzona przez mamę z powodu niedopełnienia jakiegoś obowiązku, gorącą modlitwą wyprosiła sobie u Boga dar pracowitości, który sprawił, że od tamtej chwili, którą wspominała zawsze jako wielką łaskę, żadna praca nie była jej ciężką i żaden trud – uciążliwym. Pracę umilała sobie śpiewem, gdyż Bóg obdarzył ją pięknym, wielkim, „operowym” głosem i wspaniałym słuchem, a do tego równie dobrą pamięcią. Znała wszystkie chyba pieśni kościelne, a także niezliczoną ilość utworów poetyckich – wszystkie wielbiące Boga i opowiadające o jego łaskach i cudach. Już w dzieciństwie nauczyła się Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, które przez całe życie były jej umiłowanym śpiewem, od którego rozpoczynała dzień.

Ze swoim talentem mogłaby zrobić wielką karierę śpiewaczki. Zamiast tego, jak to często kiedyś bywało, w 1934 roku poszła na służbę do ludzi. Dwa lata pracowała w pobliskim Rzeszowie, a następnie wyjechała do Krakowa, gdzie powierzono jej opiekę nad domem i dwuletnim dzieckiem. Swoje obowiązki wykonywała tak sumiennie i dobrze, że bardzo szybko zaczęto uważać ją za członka rodziny i nawet gdy rozchorowała się i po utracie sprawności dłoni chciała powrócić do domu, chlebodawcy nie pozwolili jej na to i przez długie jeszcze lata okazywali życzliwość i pomoc.

W tamtym właśnie okresie narodziło się jej powołanie zakonne. W swoim życiorysie tak napisała: „Wówczas nasze mieszkanie znajdowało się naprzeciw skromnego zabudowania Sióstr Służebniczek. Z balkonu nieraz obserwowałam je przy zajęciu i dusza moja zaczęła tęsknić do czegoś innego. Lecz nie miałam odwagi, aby porozmawiać i zapytać o jakieś wskazówki, co mam czynić, aby się dostać do Klasztoru…”. Wszelkie plany pokrzyżowała wkrótce wojna. Niedługo po jej rozpoczęciu Genowefa wyjechała na roboty do Niemiec – sama się zgłosiła, nie chcąc być ciężarem dla najbliższych i – jak zwykle – wierząc w ludzką uczciwość i dobroć. Pan Bóg nie zawiódł jej prostoduszności i zaprowadził do katolickiej, żyjącej bogobojnie rodziny, w której znów poczuła się jak w domu i z największym oddaniem jej służyła swoją uczciwą, solidną pracą. Tak napisała o tym w swoim życiorysie: „… nie czułam się obco, choć co prawda mowa była mi niezrozumiała, ale przy fizycznej pracy nie była mi tak potrzebna, bo na znaki można było się porozumieć, a Bóg, niebo i przyroda – to to samo, co w kraju. Przez 2 lata chodziłam w każdą niedzielę i święta na Mszę św. i nieszpory, a czas wolny od zajęć poświęcałam na modlitwę; rzadko kiedy brałam udział w rozrywkach towarzyskich, bo większą radość i ulgę znajdowałam w modlitwie”. Nie napisała już tego, że niemieccy chlebodawcy tak bardzo jej ufali, że pod koniec wojny, gdy pojawiła się perspektywa śmierci podczas nalotów, niemiecka gospodyni prosiła swoją polską służącą, aby zaopiekowała się w razie potrzeby jej dzieckiem. Na szczęście nie było takiej konieczności, natomiast jeszcze w Niemczech wstąpiła Genowefa do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego.

W 1949 roku, po powrocie do Ojczyzny znalazła we Wrocławiu pracę dozorczyni w przychodni zdrowia, ciesząc się najbardziej z tego, że miała czas na codzienne uczestniczenie we Mszy świętej. Nawiązała też kontakt z Trzecim Zakonem i właśnie od osób odpowiedzialnych tam za formację, „gdy była już – jak pisze – dobrze obznajomiona z tym życiem”, otrzymała adres Kamedułek zamieszczony w katolickiej gazecie. Jeszcze tego samego dnia napisała prośbę o przyjęcie i otrzymawszy odpowiedź, natychmiast pojechała do klasztoru, który wtedy miał siedzibę w Szczecinie i dopiero zaczynał się kształtować. 4 października 1949 roku już była nowicjuszką. W chwili obłóczyn otrzymała imię zakonne Siostra Maria Maryna od Dzieciątka Jezus.

S. Maryna od samego początku zwróciła uwagę swoim zapałem, gorliwością i pełną oddania pracowitością. Słynna się stała we wspólnocie jej ofiarna służba przy znoszeniu drzewa potrzebnego na opał, z którego to powodu zyskała sobie miano „Cyrenejczyka” – nazywano ją tak przez długie lata. Nigdy też nie wygasł jej zapał ani młodzieńcze, wielkie pragnienia. Ich wyraz dała w prośbie o dopuszczenie jej do profesji wieczystej: „Pragnę najgoręcej oddać się bez zastrzeżeń w całopalenie Bogu, zachowując jak najwierniej święte Śluby, Regułę, żyć ściśle według naszych praw i zwyczajów, aby tym sposobem zyskać jak najwięcej dusz dla Jezusa, a zwłaszcza ofiarować się za stan kapłański i zakonny […] Jak jeleń u źródeł wody, tak dusza moja swobodnie się czuje […]”. I tak właśnie żyła – świadoma raz obranej drogi i wytrwale nią krocząca, nie mająca przed oczami żadnych innych celów, jak tylko Bożą chwałę i pokorną służbę Bogu. Wiedziała, że do raju nie po różach się idzie, lecz po cierniach, więc nie oszczędzała się, lecz przeciwnie – sama szukała trudów, podejmując się najcięższych prac i najbardziej pogardzanych obowiązków. Nie analizowała poleceń przełożonych – przyjmowała wszystko w największej pokorze i odważnie szła do przodu, dając innym przykład posłuszeństwa i ofiarności. Była wymagająca dla siebie i dla innych, gdyż miała wyjątkowo jasną świadomość tego, że będąc w zakonie pokutniczym, służy się Kościołowi i światu swoim trudem i jak największym radykalizmem.

Naturę miała porywczą, ale bardzo prawą, więc nikt się nie gniewał, gdy czasem bez ogródek wyraziła swój sąd prosty, jasny i radykalny. Po śmierci dowiedziałyśmy się, że przez cale życie była świadoma tej porywczości i usilnie pracowała nad jej opanowaniem. Wielkim wzruszeniem napełnił nas notes znaleziony w jej osobistych rzeczach, gdzie zrozumiałymi tylko dla niej znaczkami, zapełniała całe strony rejestrem swoich osiągnięć i upadków na tej drodze.

Podobnie jak do pracy, pierwsza też była do modlitwy. Wydawać się mogło, że nie odpoczywała nigdy, gdyż każdą wolną chwilę spędzała w kaplicy. Miała głębokie nabożeństwo do Męki Pańskiej – dopóki tylko pozwalały jej na to siły, codziennie odprawiała Drogę Krzyżową, płacząc nieraz rzewnymi łzami nad boleścią, jaką musiał wycierpieć dla nas Zbawiciel. Nie wypuszczała też z ręki różańca – odmawiała go dosłownie do ostatniej chwili. Brewiarz zakonny był dla niej świętością i gdy już nie była w stanie odnaleźć właściwych modlitw – po prostu czytała go od początku do końca. Miała też swoje ulubione książki religijne i modlitwy na różne okazje. W ostatnich latach życia, gdyż już nie mogła pracować, całymi dniami klęczała przy oknie (żeby oszczędzać światło elektryczne) i odmawiała niekończącą się litanię modlitw w najróżniejszych intencjach, jakie sama sobie narzucała lub też powierzyły jej siostry. Tak dużo było tych modlitw, że nigdy nie mogła z nimi nadążyć. Śpieszyła się więc i starała jak tylko mogła, wiedząc, że od jej wysiłku zależy może czyjeś życie, nawrócenie, szczęście. Często wyrażała swój zachwyt nad Bożą dobrocią i wielkie pragnienie zjednoczenia z umiłowanym ponad wszystko Bogiem. Ten zachwyt błyszczał w jej oczach i drżał w głosie. Wyrażał się zwłaszcza w śpiewie, którym przez całe życie wielbiła Boga, składając mu w ofierze również swój wspaniały głos. Rozlegał się on podczas Liturgii i Nabożeństw, ale także w czasie dojenia krów i innych ciężkich prac – wtedy, gdy była młoda i silna, a także, gdy już praktycznie nawet mówić nie mogła. Na dwa dni przed śmiercią opiekujące się nią siostry słyszały jeszcze, jak mruczy z wysiłkiem pieśń eucharystyczną.

Taka właśnie była s. Maryna – prosta, piękna i żarliwa. Jej życie było jedną wielką pieśnią chwały wyśpiewaną Bogu z całego serca i z największym oddaniem. O tym, jak bardzo musi być miła Bogu, świadczy śmierć, jaką łaskawie jej zesłał – o świcie radosnej adwentowej Niedzieli Gaudete, po przyjęciu kropli Przenajświętszej Krwi Pana Jezusa, w czasie, gdy mniszki, wraz z ludem zgromadzonym w kościele, śpiewały hymn dziękczynienia po Komunii świętej. S. Maryna odeszła do Pana 16 grudnia 2012 roku, mając 95 lat, w tym 63 lata życia zakonnego (62 profesji zakonnej). Nie mamy wątpliwości, że Pan przyjął ją z otwartymi ramionami i śpiewa Mu już chwałę razem z chórami Aniołów.

Pogrzeb śp. s. Marii Maryny od Dzieciątka Jezus – Genowefy Tobijasz

W dniu 19 grudnia 2012 roku, o godzinie 10.30, w kościele Klasztoru Mniszek Kamedułek w Złoczewie, rozpoczęła się uroczystość pogrzebu śp. s. Marii Maryny od Dzieciątka Jezus – Genowefy Tobijasz.

Wzięło w niej udział ośmiu kapłanów. Mszy świętej żałobnej przewodniczył Ks. Kanonik Jerzy Brzęczek – Proboszcz Parafii Św. Andrzeja Apostoła w Złoczewie. Homilię wygłosił O. Kazimierz Maniecki OSPPE – Przeor Klasztoru Ojców Paulinów w Wieruszowie i Spowiednik zwyczajny Złoczewskiej wspólnoty Mniszek Kamedułek.

W koncelebrze oraz w pogrzebie uczestniczyli ponadto: Ks. Kanonik Sławomir Kostrzewa – Proboszcz z Godynic; Ks. Bogdan Nowacki – Proboszcz Parafii Pyszków; Ks. Piotr Wierusz i Ks. Aleksander Piekielny – byli Wikariusze Złoczewscy; Ks. Paweł Sufleta SDB – przyjaciel Klasztoru i dawny Ministrant.

W modlitwę włączyli się także inni Kapłani, jak np. O. Joachim Dembicki OSPPE i O. prof. dr hab. Bazyli Degórski OSPPE, którzy w Rzymie odprawili w intencji Zmarłej Msze święte; Ks. Kanonik Adam Wawro, który zrobił to w Ostrowie Wielkopolskim; Ks. Prałat Dr Andrzej Latoń – Wikariusz Generalny Diecezji Kaliskiej i nasz Spowiednik Kwartalny; Ks. Kanonik Paweł Jabłoński; nasi dawni Spowiednicy: O. Jacek Toborowic OSPPE z, O. Karol Oset OSPPE, O. Stanisław Knapek OSPPE, O. Łukasz Buzun OSPPE; Ks. Marcin Jagiełło i inni.

Przyjechała także z Rzeszowa Rodzina śp. Siostry Maryny oraz przybyli Mieszkańcy Złoczewa i okolic. Modliły się w intencji Zmarłej Klasztory Kontemplacyjne z całej Polski.

MNISZKI KAMEDUŁKI SERDECZNIE DZIĘKUJĄ WSZYSTKIM, KTÓRZY WŁĄCZYLI SIĘ W ICH ŻAŁOBĘ I MODLITWĘ.